Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną

Kanał Zwrotny | nr 2 | 14.09.2019 | Recenzja ze spektaklu Kobietostan. Chór na jedną aktorkę, reż. Joanna Lewicka, Kolektyw Kobietostan

Jestem kobietą i jestem z tego dumna. Chociaż gdyby się nad tym zastanowić, to zdecydowanie za rzadko o tym mówię. Fakt bycia kobietą przyjęłam z taką samą łatwością jak to, że żyję i oddycham.

Kolektyw Kobietostan to projekt realizowany przez Agnieszkę Bresler od 2016 roku. Jak czytamy na stronie, „druga edycja projektu, zrealizowana w roku 2017 pod egidą Fundacji Jubilo, połączyła tworzące główny trzon Kolektywu Agnieszkę Bresler, reżyserkę teatralną Joannę Lewicką, dramaturżkę Magdalenę Mróz oraz fotografkę Paulinę Annę Galanciak. W lipcu i sierpniu 2017 artystki przeprowadziły cykl spotkań i warsztatów w czterech miejscach – Żeńskim Areszcie Śledczym Zakładu Karnego nr 1 we Wrocławiu, Zakładzie Karnym w Krzywańcu, Schronisku św. Brata Alberta dla Kobiet i Matek z Dziećmi oraz Fundacji Opieka i Troska”. To właśnie rozmowy i działania z podopiecznymi tych placówek stały się punktem wyjścia do napisania scenariusza spektaklu Kobietostan. Chór na jedną aktorkę.

Kiedy wchodzimy na salę, z głośników słychać zarejestrowaną rozmowę kobiet. Czasami trudno zrozumieć, co mówią, ale z potoku słów wychwytuję pojedyncze stwierdzenia. „Chłopaki będą walczyć jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. „Kobiety tego nie potrafią”. Scenografię do spektaklu stanowią czarno-białe zdjęcia kobiet. Wiszą na sznurkach nad sceną. Na środku znajduje się instalacja. Na niej również są zdjęcia kobiet. Wszystkie z nich zasłaniają usta rękami. Aktorka ścisza nagraną rozmowę. Z maleńkiej pozytywki, ruchem korbki, wydobywa melodię. Witamy w Kobietostanie – państwie stworzonym i rządzonym przez kobiety.

Kobietostan to miejsce, w którym wszystko jest idealne, utopijne. Kobiety stworzyły wynalazki pomagające im rozwiązywać problemy. I o ile zegar wydłużający dobę, czy pierścionek gwarantujący niewidzialność wydają się przydatne, o tyle winda, z której wychodzimy ładnie ubrane i umalowane – już nie. Bo choć społeczeństwo ciągle narzuca nam pewne konwenanse i wymagania względem naszego wyglądu, to czy rzeczywiście brak makijażu i markowych ubrań można nazwać problemem? Podobnie szklany kieliszek, pękający w rękach kobiety obgadującej koleżanki, czy płyn do kąpieli pomagający wykryć zdradę u partnera zdają się być cynicznym zwieńczeniem tego, co społeczeństwo uznaje za typowo kobiece problemy. W końcu kobieta ma umieć zadbać o dom i jednocześnie o swój wygląd. Czy istnieją zatem większe problemy niż brak makijażu, czy plotki?

Czerwone światło i dźwięk jednostajnych, nerwowych oddechów. Poród. Przez głośnik słyszę informacje o pełnej ofercie dotyczącej tego ważnego dnia. W ustach prezenterki narodziny dziecka brzmią jak wspaniałe przeżycie, które kobieta może niemal wyreżyserować. Wybór odpowiedniej sali, sposobu rodzenia, a nawet decyzja o wykonywaniu zdjęć podczas porodu. STOP. Przypominam sobie historię narodzin, jaką znam. Poród – ból i krzyk. Córeczka w rękach pielęgniarki. Rozczulające sceny, kiedy matka bierze na ręce swoje dziecko po raz pierwszy – brak. Potarcie dziecka o policzek matki, żeby dostało jej bakterie. Koniec. Wycieńczona leżysz i czekasz. Bo tak trzeba. Bo my, kobiety, do tego jesteśmy stworzone. Bez tego nasze życie nie ma sensu.

Pojawiają się opowieści kobiet, a z każdą kolejną historią aktorka zdejmuje zdjęcia z instalacji. Pod nimi kryją się kolejne, przedstawiające te same postacie. Ale tym razem ich usta nie są zasłonięte. One krzyczą. Dziewczynka od małego uczona sprzątania i gotowania. Jest zła na świat, bo nie urodziła się chłopcem. Nie rozumie, dlaczego nie może tak, jak jej bracia, zajmować się jedynie szkołą. Kolejna historia. Mąż, który oznajmia żonie, że jeżeli urodzi córkę, to może nie wracać do domu. Bo przecież mężczyzna powinien spłodzić syna. Przywoływane historie obrazują kolejne problemy. Gwałt w związku i przeświadczenie, że kobieta ma spełniać potrzeby mężczyzny. Przemoc fizyczna i psychiczna. Kobieta aresztowana za bose stopy, pomimo tego, że miała na sobie czador. Nastolatka zgwałcona przez nauczyciela w wieku 15 lat. Małe dziewczynki wydawane za mąż. Obrzezanie. Sprzedawanie dziewictwa. Mam wrażenie, że to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Kobieta współczesna to ta, która choć znajduje czas, by inwestować energię w pracę, hobby i zadbanie o siebie, to jednak wciąż jest strażniczką domowego ogniska. Zajmuje się dziećmi, sprząta, gotuje i robi zakupy. Nawet dbanie o siebie nie jest celem samym w sobie. Kobieta zwraca uwagę na swój wygląd, bo tego wymaga od niej społeczeństwo.

Żeby „rozluźnić atmosferę”, aktorka postanawia opowiedzieć kilka żartów. Poczucie dyskomfortu sięga zenitu. Bo o ile jeszcze łatwo nam zaśmiać się z tak przyswojonych kulturowo dowcipów, jak te o blondynce, to z każdym kolejnym śmiech więźnie w gardle. Cisza nastaje, kiedy aktorka opowiada kawał o kongresie feministek podczas którego kobiety postanawiają zaprzestać sprzątania, prania i gotowania dla swoich mężów. U kobiety z ameryki po 3 dniach mąż ugotował jajko. Kobieta z Francji po trzech dniach dostąpiła zaszczytu oglądania swojego partnera piorącego skarpetki. Polka trzeciego dnia nie widziała nic, bo dopiero czwartego zaczęła widzieć na jedno oko. Teraz śmiech nie przychodzi już tak swobodnie, jak wcześniej. A czym tak naprawdę różnią się te żarty? Niczym. Każdy z nich tak samo mocno utrwala w społeczeństwie krzywdzące stereotypy na temat kobiecych zachowań.

Agnieszka Bresler stworzyła monodram, w którym porusza kwestię miejsca kobiet w społeczeństwie. Przedstawiając opozycje problemów w Kobietostanie i problemów w otaczającej nas rzeczywistości, stawia pytania o rolę i traktowanie kobiet wobec funkcjonujących w kulturze stereotypów. Mam wrażenie, że w ten sposób bada, co tak naprawdę zmieniło się w tej sprawie na przestrzeni lat. Czy zatem paradoksalnie piękna i idealna kraina, jaką jest Kobietostan, jest wymarzonym miejscem dla kobiet? Bo w moim mniemaniu od Kobietostanu należy uciekać. Przykre tylko, że i nasza rzeczywistość nie jest tym, do czego mogłybyśmy z pełną satysfakcją wracać.

Ponieważ pojęcie feminizmu jest we współczesnej debacie publicznej mocno wykrzywione, to wierzę, że Bresler w swoim monodramie dotyczącym kobiet, myśli jednak o człowieku jako takim. Rozważa pojęcie wolności, nakłania do mówienia głośno o tym, co nas krzywdzi. A co dla mnie najważniejsze – zadaje pytanie o to, kto stawia w naszym życiu bariery. Czy przypadkiem nie wyznaczamy ich sami? Bo przecież kobiety na zdjęciach, w scenografii spektaklu, zasłaniają usta własnymi rękami. Czy nie jest więc trochę tak, że często sami kneblujemy swoje usta, wstydząc się i obawiając tego, jak inni zareagują na nasze historie? Jak w takim razie dokonać zmian bez mówienia o tym, co złego dzieje się wokół? I choć niewątpliwie opowiadanie o krzywdach, jakie nas spotkały, nie jest łatwe, to wydaje się to jedynym sposobem. Zło należy nazywać, a krzywdzące stereotypy obalać. Podczas spektaklu padają słowa, że „śpiewać – to mówić głosem własnej duszy”. I w moim odczuciu Bresler udało się przemówić wielogłosem kobiet, które postanowiły podzielić się z nami swoimi historiami. Te historie kreślą obraz kobiety w XXI wieku. Tylko czy na pewno taki obraz chcielibyśmy zobaczyć?

Katarzyna Radomska